.

piątek, 23 listopada 2018

Grecja 2018 Eubea- Evia "Wiatr, wysokie fale, prażone i jajecznica..."


Tak postanowiłam  zatytułować moją tegoroczną relację, mam nadzieję, że z opisu jasno będzie wynikało, dlaczego właśnie tak.
Ale zacznijmy od początku. Najpierw było spotkanie organizacyjne, przedwyjazdowe, na którym trzeba było ustalić, dokąd jedziemy. Spotkanie odbyło się w Dankowicach. Było sporo propozycji, zażarta dyskusja, ba, było nawet głosowanie. I co z tego, skoro koniec końców zdecydowaliśmy, że po raz czwarty jedziemy do Grecji. Tym razem padło na wyspę Evię, na której jeszcze nie byliśmy, a gorąco nam ją polecił Rambik. Termin ustalony był już wcześniej na 23 lipca, ale jak to zwykle bywa im bliżej wyjazdu, tym więcej turnusów się formowało. Ostatecznie było 6 turnusów, które wzajemnie się doganiały, rozłączały, złączały itd.
Wyjazd 23.07 poniedziałek
Od rana panował upał. Pierwszy turnus- Płoty, Skóry, Iwonka - wyruszył o godzinie 10.30. Ponieważ ogórek - Wanaty i Beata- miał tylko 3,5 godziny spóźnienia, przyjęliśmy, że był to turnus 1,5. W następnym dniu wyjeżdżali Piranie i Kozubki jako turnus drugi oraz  Gawliki jako turnus  trzeci. We wtorek 31 lipca wyruszył turnus czwarty- Papugi i Pawlusiaki. W końcu 3 sierpnia rusza turnus piąty czyli Brachy. Uff..., mam nadzieję, że niczego nie pokręciłam w tej wyliczance, dalej będzie opisany proces zjeżdżania się wszystkich do kupy, może wtedy będzie prościej.
No więc jedziemy sobie w upale i gonimy turnus pierwszy. Stan licznika w ogórku przed wyjazdem: 168818.
W okolicach Donovaly zaczyna się ulewa, ale szybko mija i wychodzi słońce. Naszym pierwszym przystankiem są baseny termalne w Kiskunhalas. Docieramy tam 0.30 , niestety brama kampingu jest zamknięta i wokół żywego ducha. Postanowiliśmy obudzić naszych, bo jakoś nie uśmiechało nam się spać na parkingu, zwłaszcza, że Beata musiałaby spać na kanadyjce na trawniku. podeszli do nas Robert z Agnieszką i Beata postanowiła sforsować bramę. Przy okazji narobiliśmy tyle ruchu, że obudziliśmy stróża, który spał sobie spokojnie w samochodzie niedaleko nas. Pan stróż otworzył nam bramę, zebrał paszporty,  tłumacząc nam coś powoli po węgiersku, ale niestety, chociaż bardzo się staraliśmy, zrozumieliśmy tylko morning. Drogą dedukcji doszliśmy do wniosku, że formalności załatwimy rano. No i w ten sposób doszło do połączenia turnusów pierwszego i pierwszego i pół. Kamping w Kiskunhalas odwiedziliśmy już po raz kolejny. Jest on na trasie, jest niedrogi no i w cenie są kąpiele w basenach termalnych.



24.07 wtorek
Rano, po śniadaniu (czyli jajecznicy) idziemy jeszcze potaplać się w basenach, w gorącej i trochę mniej gorącej wodzie, dla chętnych sauna i lodowata kąpiel.
Ruszamy w naszą dalszą podróż, kierujemy się na Belgrad. Pogoda trochę się popsuła- słońce schowało się za chmurami, ale nadal panuje upał. Na granicy z Serbią w Suboticy- niespodzianka- nie ma w ogóle kolejki, przechodzimy gładko.
Do Belgradu dojechaliśmy na 16.00. Niestety z chmur, które zbierały się nad nami zaczął padać deszcz. W Belgradzie postanowiliśmy skupić się na najstarszej jego części- twierdzy i parku na  Kalemegdanie.  Z murów obronnych rozciąga się wspaniała panorama miasta i ujście Sawy do Dunaju. Oglądamy pomnik wdzięczności Francji, Muzeum Wojska, otoczoną różami i wonnymi krzewami cerkiew Ružicę a także kaplicę św. Petki z cudownym źródełkiem. Park jest bardzo klimatyczny, przyjemnie się spaceruje alejkami wśród starych drzew i kwitnących krzewów, ale trochę przegania nas pogoda- na dobre się rozpadało.



 


 Ruszamy więc dalej w kierunku miasteczka Cačak, skąd mamy dotrzeć do kanionu w górach. No, ale nic nie jest tak piękne jak miało być. Przy wyjeździe z Belgradu pogubiliśmy się, a ponieważ w Serbii trzeba było wyłączyć już transmisję danych  kontakt był ograniczony. Po dwugodzinnej jeździe po serpentynach ( było już po zmroku) nie bardzo wiedzieliśmy jak się odnaleźć. Ale w końcu wróciliśmy do miasteczka i już drogą prawie główną dotarliśmy do miejscowości Krušcica, gdzie reszta rozbiła biwak. A już szykował się samotny nocleg w górach.  

25.07. środa
Namiar na wąwóz z basenem termalnym Visočka Banja dostaliśmy od Zira. Żeby tam dojechać odbiliśmy od autostrady prawie 200 km, jechaliśmy serpentynami , nie wiedząc, co zastaniemy na miejscu. Równie dobrze mogło się okazać, że np. w wąwozie nie ma rzeki albo źródło wyschło, albo w ogóle niczego takiego w tej okolicy nie ma. Już zaczęliśmy wieszać psy na Zirze, kiedy się okazało, że wszystko jest takie jakie być powinno, a nawet ladniejsze. Jest piękny wąwóz, płynie nim rzeka Veliki Rzav i są nawet baseny termalne. Według opisu na tablicy temperatura wody powinna mieć 27˚C, no..., tyle nie miała. Nie sprzyjała nam też pogoda, bo było dość pochmurno i chłodno. Ale i tak kąpiel była bardzo przyjemna zwłaszcza, że nad naszymi głowami wisiały ogromne skały wąwozu.





Dzisiaj dzień pełen wrażeń, po wymoczeniu zmęczonych ciał w serbskim spa, pojechaliśmy jeszcze dalej w kierunku granicy z Bośnią i Hercegowiną do Mokrej Gory. Tam czekała na nas kolejna atrakcja- stara kolejka wąskotorowa Sarganska Osmica. Kolejka jedzie po górach przez 51 tuneli, z których najdłuższy ma 1667m. Cała przejażdżka trwa około dwóch godzin, jest kilka przystanków z tarasami widokowymi i przepiękną panoramą okolicy. Podczas jazdy można stać na podestach między wagonikami i poczuć wiatr we włosach. Poszczególne stacje są bardzo eleganckie i wystylizowane, wyglądają jak ze starego albumu z fotografiami. Jedna ze stacji znajduje się w miejscowości Jatare i to właśnie tutaj upatrzyliśmy sobie miejsce na nocleg. Stacyjka jest bardzo klimatyczna, stylizowana na XIX-wieczną. Ponad nami szumi wodospad, trawnik pięknie przystrzyżony, niedaleko znajduje się restauracja (teraz zamknięta). Dzisiaj po raz pierwszy zostają odpalone szybkowary i na stołach pojawia się danie wyjazdu czyli prażone . Więcej informacji na temat kolejki można znaleźć tutaj http://www.napokladziezycia.pl/kolejka-sarganska-osmica-mokra-gora-serbia/







26.07. czwartek
Szybkie śniadanie (znowu jajecznica) i ruszamy w kierunku Skopje. Pogoda taka sobie, jest dość chłodno, słońce nieśmiało wygląda zza chmur, ale nie pada. W drodze przegląd pogody od upału po ulewę. Cały dzień jedziemy, musimy nadrobić te kilometry, które nadłożyliśmy w Serbii. Wieczorem przekraczamy granicę z Macedonią- znowu mamy szczęście, bo nie czekamy długo, spotykamy też turnus trzeci czyli Gawlików. Za Kumanowem, na ściernisku rozbijamy biwak. Docierają do nas wieści od turnusu drugiego, że zwiedzili już Meteory i będą na nas czekać w Acheronie. Opowiedzieli nam też o spotkaniu na trasie niezwykle barwnej pary podróżników, którzy jechali T3 i w ramach projektu "Jedziemy po wolność" planowali odwiedzić 15 krajów i przejechać 9 tys. km. Więcej na temat projektu i autorów bloga: http://jedziemypowolnosc.pl/o-nas/



27.07. piątek
Ruszamy około 10.00 w kierunku granicy z Grecją. Na przejściu w Niki jesteśmy o 15.00 i znowu okazuje się, że jest pusto, przejeżdżamy bez żadnego czekania. Po drodze do wąwozu w Acheronie (miasteczko Glyki, spring Acheron) łapie nas ulewa. Pogoda coraz bardziej nas niepokoi. Zastanawiamy się co zrobimy, jeśli dojedziemy do wąwozu i będzie burza i deszcze? Dojeżdżamy ok. 21.30, na szczęście przestało padać, a na niebie rozbłysło tysiące gwiazd. Na parkingu czeka już turnus drugi czyli Piranie i Kozubki. Dzięki temu, że wypogodziło się, mogliśmy obserwować niezwykłe zjawisko- zaćmienie księżyca. Siedzieliśmy z głowami zadartymi do góry w całkowitej ciemności i zachwycaliśmy się pięknem natury.


28.07 sobota
Obudził nas piękny ranek i konie z pobliskiego gospodarstwa. Przechadzały się swobodnie między samochodami i czekały na jakiś smakowity kąsek. 


Rzeka Acheron przepływa głębokim wąwozem, tworząc typowy, górski, wartki strumień o seledynowym kolorze, zasilany wodą z kilku kaskad spadających ze skalistych ścian. Aby do nich dotrzeć trzeba zagłębić się w koryto zimnej wody o kamienistym dnie.
Było to nasze drugie podejście do wąwozu- pierwsze zaliczyliśmy rok temu, ale miejsce tak urzekło nas swoją urodą, że postanowiliśmy powtórzyć. Tym razem zaczęliśmy od spaceru szlakiem ponad wąwozem do punktu widokowego, z którego rozciąga się wspaniała panorama. Potem zeszliśmy do rzeki i pokonaliśmy trudny i wymagający odcinek do wodospadu.







 Pozostała nam tylko najprzyjemniejsza część wędrówki - powrót w lodowatej wodzie wraz z prądem rzeki, były miejsca, że trzeba było zanurzyć się całkowicie i podpłynąć. Dla niektórych z nas atrakcji było jeszcze za mało, więc postanowiliśmy skorzystać jeszcze z raftingu, ale był on trochę krótki i byliśmy nieco zawiedzeni. 

Tymczasem upał zrobił się typowo grecki i zapomnieliśmy o deszczu i burzy. Po obiedzie ruszyliśmy dalej w kierunku morza na znaną nam już plażę w miasteczku Agios Nikolas. Po przejechaniu mostu w Prewezie (płatny), jedziemy nad zatokę.  Stamtąd tradycyjnie zorganizowaliśmy wycieczkę rowerową na lotnisko Aktion International Airport i w końcu udało nam się zaobserwować lądujące nisko nad zatoką samoloty. Morze w tym miejscu jest ciepłe, jest dużo glonów i wieje silny wiatr. Wszyscy są wykończeniu wędrówką po wąwozie i dość wcześnie idziemy spać. W nocy jest gorąco i wietrznie. W tym momencie jeszcze nie wiedzieliśmy jak bardzo wiatr będzie nam się dawał we znaki podczas tej wyprawy.

 

29.07. niedziela

Ruszamy koło 10.00 w kierunku wyspy drogą wzdłuż wybrzeża i jedziemy do wieczora z małą przerwą na obiad. W końcu docieramy do Evii, która ma być celem naszej wyprawy. Ponieważ jest już dość późno, postanowiliśmy, że staniemy na biwak w pierwszym możliwym miejscu. Znaleźliśmy małą plażę niedaleko kampingu w miejscowości Eretria. Plaża nie jest zbyt atrakcyjna, dużo śmieci, jest nawet telewizor. Morze dużo chłodniejsze niż w poprzednich miejscach i strome zejście na plażę. Jak zauważyliśmy, po drugiej stronie ulicy znajduje się muzeum archeologiczne, które zamierzamy odwiedzić.

 

 

30.07. poniedziałek

Po śniadaniu wykąpaliśmy się w morzu, do muzeum nie poszliśmy, bo okazało się, że w  poniedziałki jest nieczynne. Ponieważ planowaliśmy jechać najpierw na południe wyspy, zdecydowaliśmy, że muzeum odwiedzimy w drodze powrotnej, a na razie udaliśmy się w kierunku Styry i smoczych domów.

Smocze domy to masywne kamienne konstrukcje zbudowane bez zaprawy. Stanowią one najbardziej tajemnicze zabytki na wyspie. Ich ściany są grube i ciężkie i dlatego nie wierzono, że mógłby je zbudować człowiek. Tak powstała legenda ‘drakospita’, czyli smoczych domów. Mieszkańcy, nie znajdując innego wytłumaczenia, uznali, że to właśnie smoki przeniosły te wielkie, kamienne bloki. W górzystych obszarach wokół miejscowości Styra znajduje się ponad 20 budowli megalitycznych uznanych za świątynie poświęcone starożytnym bogom, z czego najlepiej zachowaną jest ta leżąca na szczycie góry Ochii. Została ona dedykowana Herze, która po długich odmowach wreszcie zdecydowała się ulec zalotom Zeusa.

Żeby zobaczyć te cuda natury, trzeba wspiąć się trochę w góry, my decydujemy się jeszcze na wędrówkę szlakiem górskim do zamku. Zajęło nam to około dwóch godzin, ale było warto. Niektórzy w drodze powrotnej trochę zboczyli ze szlaku, wybierając tzw. "skrót" i... skończyło się na podrapanych nogach, bo trzeba było się przeciskać przez mocno kłujące zarośla. Dzieci szybko nie zapomną tej przygody, bo wydawało się już, że trzeba będzie iść na odsiecz z maczetami. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

 






Po tak emocjonujących przygodach wszyscy zgłodnieli. Pojechaliśmy więc poszukać fajnego miejsca na nocleg i trochę poplażować. Wieczorem krótka wycieczka rowerowa po okolicznych serpentynach, a także rozpoznanie drogi do miasteczka. Kawałek od naszej plaży znaleźliśmy miasteczko widmo - pięknie wyasfaltowane drogi jakby przygotowane do budowy czegoś, ale tego czegoś nie było. Morze w tym miejscu było bardzo płytkie i spokojne. Zaczął powiewać silny wiatr, jak się później okazało miał nam towarzyszyć już do końca naszego pobytu na wyspie.

 




 

31.07. wtorek

Ranek jest pochmurny, nawet przez chwilę kropi deszcz, wiatr nie odpuszcza. Na szczęście zanim zdążyliśmy zjeść śniadanie, wyszło słońce. Postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę rowerową do miasteczka. Jest tu mały port, średniowieczna wieża Castello Rosso zbudowana przez Wenecjan i niezliczona ilość knajp i tawern. W jednej z takich knajpek na rynku pijemy mrożoną kawę, robimy masę zdjęć na pomoście, z którego roztacza się piękny widok na morze i wracamy na naszą plażę.

 




 Musieliśmy przejechać kawałek dalej, aby skorzystać z prysznica na plaży, jemy też obiad. Kolejnym celem naszej wyprawy jest wąwóz Dimosari Gorge. Znajduje się on po drugiej stronie wyspy w górach niedaleko  Lenosei. Jest już późno, więc zatrzymujemy się na nocleg na plaży Kaliani, ze wspaniałymi, ale groźnymi falami.


 

1.08. środa

Do wąwozu jest od naszej plaży około 14 km. Postanowiliśmy, że część trasy pokonamy samochodami, potem przesiądziemy się na rowery i w końcu szlakiem pieszym dotrzemy do celu. Pogoda się trochę popsuła, zachmurzyło się i w końcu zaczęło padać. Andrzej odpuścił i wrócił na plażę, co zapoczątkowało szereg wydarzeń, które w końcu doprowadziły do wizyty w szpitalu, ale wszystko po kolei...My nie przejmowaliśmy się deszczem, wsiedliśmy na rowery i rzeczywiście za chwilę wyszło słońce. Ścieżka prowadząca do wąwozu była bardzo przyjemna, skały same układały się pod nogami w  wygodne schodki, w dole słyszeliśmy rzekę. W końcu dotarliśmy do miejsca, w którym można było wejść do chłodnej, orzeźwiającej wody. Kawałek dalej mogliśmy podziwiać wspaniałe kaskady i jeziorka.

 


 Po takich przyjemnościach, wróciliśmy na plażę Kaliani i poszliśmy na obiad do miejscowej kantyny spróbować lokalnych potraw. Wprawdzie zbyt dużego wyboru tu nie było, ale sałatka grecka, suflaki i lokalne wino były wyborne. 

 

Wieczorem dziewczyny intonują piosenki harcerskie i pierwszy raz na tym wyjeździe śpiewamy z gitarą.

2.08. czwartek

Już tradycją stało się, że ranek wita nas chmurami, które w krótkim czasie gdzieś znikają i robi się gorąco. Pewnie na taki obrót rzeczy niebagatelny wpływ ma wiejący z wielką siłą wiatr. Opuszczamy tę część wyspy i kierujemy się na północ, robimy zakupy w Nea Styria i jedziemy w stronę miasteczka Mesochoria na plażę Almirichi. Znajduje się tu bardzo klimatyczna tawerna, plaża duża między skałami. Właściciele tawerny przyjęli nas jak rodzinę, pozwolili nam zatrzymać się na parkingu za knajpą, gdzie mogliśmy korzystać z toalety i prysznica. 

 

Kiedy przyszliśmy do tawerny na obiad i poprosiliśmy najlepszy trunek miejscowy, ugościli nas czymś, co miało smak bimbru połączonego z palinką i było ohydne. Robiliśmy dobrą minę i udawaliśmy, że nam smakuje. Byliśmy bardzo przekonujący, bo właścicielka przyniosła nam jeszcze jeden dzbanek tego przysmaku w prezencie od firmy. Musieliśmy po kryjomu pozlewać do butelki "na zaś", ale i tak nikt tego nie chciał pić.

 

  Przed północą dojechał turnus czwarty. Przez całą noc strasznie wiało, no ale do tego już powinniśmy się przyzwyczaić.

3.08. piątek

Ranek bardzo wietrzny, rzuca piaskiem po oczach, za to można nacieszyć się ogromnymi falami. Właściciele tawerny są bardzo mili, Dymitra zaprzyjaźniła się z Olgą, robią zdjęcia z ogórkiem, wymieniają się mailami. Postanowiliśmy, że zostaniemy z nimi do obiadu, zwłaszcza, że turnus czwarty wraz z Jędrkiem pojechali zobaczyć wąwóz Dimosari Gorge. 

 

Po obiedzie nie czekamy na resztę, tylko kierujemy się dalej na północ w poszukiwaniu ciekawego miejsca na nocleg. Znaleźliśmy dwie plaże w okolicy miasteczka Koskina - jedna to przepiękna zatoczka otoczona głazami głęboko wchodzącymi w morze, pusta z jednym bambusowym parasolem na środku, ale ponieważ była to zatoczka wiatr nawiał do niej masę śmieci i druga już bez śmieci, trochę szersza, ale stało na niej kilka samochodów. Wybraliśmy więc tę pustą z parasolem. Trzeba było jednak zakasać rękawy i z wielkimi worami na śmieci zebrać to, co ludzie wrzucają do morza i co morze akurat na tę plażę wyrzuciło. Trochę tego było.

 



  Wieczorem dojechali do nas Kozubki, Papugi i Pawlusiaki, którzy zwiedzali wąwóz. Jędrek z rozwaloną głową... Opowiedzieli nam całą historię walki z falami na plaży Kaliani zakończonej wizytą w szpitalu w Chalkidzie.

  Wiatr nie odpuszcza, powstaje nawet w związku z tym "półkolonia" kanadyjek między kamperami. 

 

4.08 sobota

Poranek jak zwykle gorący i jak zwykle wietrzny. Po raz pierwszy siadamy do jogi (oczywiście nie wszyscy) - wiatr wyrywa nam maty spod tyłków, ale nie poddajemy się i po parunastu minutach wyciągania i naciągania czujemy się znacznie lepiej.

 

  Na plażę nawiały nowe śmieci, więc zaraz po śniadaniu zwijamy się i jedziemy w kierunku stolicy wyspy- Chalkidy. Po drodze zatrzymujemy się w Muzeum Archeologicznym w Eretrii. Samo muzeum ciekawe, wykopaliska bardzo rozległe, ale bardzo niewiele zostało z antycznych budowli.




   Jedziemy na plażę za miasteczkiem i jemy obiad. Tam zapada decyzja zdobycia najwyższego szczytu Evii- Dirfis 1743 m npm. Na wysokości ok 900 m znajduje się schronisko i właśnie do niego najpierw dojechaliśmy, właściwie tylko część z nas, bo reszta pojechała na plażę.


  Im wyżej, tym bardziej wiało, ale nie zniechęcaliśmy się. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że schronisko jest zamknięte, wkoło nie ma żywego ducha i coraz bardziej wieje. Widok z góry na malowniczą wioskę Steni był zachwycający, wrażenia wzrokowe dopełniał świecący pełnym blaskiem księżyc. I gdyby nie ten wiatr... Usiedliśmy rządkiem pod ścianą schroniska, żeby nas nie zwiało, powyciągaliśmy wszystkie ciepłe ciuchy, bo temperatura gwałtownie spadła. Za nami górował groźnie wyglądający szczyt. Wymarsz zaplanowany był na 7.00. W nocy tak wiało, że obawialiśmy się, że poprzewraca kampery. W namiocie Gawlików powyginało jakieś rurki, więc trzeba było go poskładać.

5.08 niedziela

 Około 6.00 okazało się, że Dirfis jest całkowicie pokryty mgłą, więc postanowiliśmy trochę poczekać, w końcu co za różnica czy wyruszymy o 7.00 czy o 9.00. Jednak po tych dwóch godzinach mgła nie tylko nie zniknęła, ale zaczęła opadać na nas (jak w tym horrorze). Trzeba było podjąć szybką decyzję- wskoczyliśmy do samochodów i pognaliśmy w dół, póki jeszcze coś w tej mgle było widać. 

  Dodatkowych atrakcji dostarczyły nam idące całą drogą krowy. Zjechaliśmy dosłownie 500m w dół i ukazało się słońce, wiatr był zdecydowanie słabszy niż w górze. Mogliśmy więc spokojnie stanąć na przytulnej polance i zjeść śniadanie(jajecznicę). Tak zakończyła się nasza przygoda z najwyższą górą Evii.

Jedziemy dalej w kierunku Limni, mamy informację od reszty ekipy, że mają małą awarię wspornika skrzyni biegów i trzeba będzie poszukać spawacza, a ponieważ jest niedziela musimy czekać do poniedziałku.

 


 

Mijamy miasteczko i kierujemy się wąską drogą na plażę. W górę prowadzi droga do monastyru Galataki.

Kąpiemy się w morzu, wiatr jest trochę słabszy. Po obiedzie idziemy na spacer do monastyru.





  Najstarsza jego część - XVI-wieczna wieża pełniła funkcję obronną. Służyła do obserwacji morza na wypadek napadu piratów. Dzisiaj znajduje się w niej biblioteka. Żeby wejść na teren monastyru trzeba zakołatać w drzwi, które otwiera maleńka stareńka mniszka i zaprasza nas do środka. Niestety, trwa właśnie msza i możemy tylko obejrzeć ogród i dziedziniec.

Wieczorem ogólna wycieczka rowerowa do Limni. Znaleźliśmy fajną tawernę przy drodze, okazało się, że prowadzi ją Ukrainka. Jemy lokalne potrawy- grillowany bakłażan, fisherman spaghetti, i udało się nawet zamówić burki. Wracamy już po ciemku, droga nieoświetlona, wąska, z boku skarpa i morze.



 

6.08 poniedziałek

Czekamy aż fachowcy uporają się z awarią. Spawacza znaleźli dopiero w Chalkidzie, gdzie zaliczyli off roadową jazdę wąskimi uliczkami za motorkiem, który ich prowadził. Plaża jest bardzo ładna, po drugiej stronie widać już stały ląd.

 

 Kiedy samochody były już gotowe do drogi, ruszyliśmy w kierunku następnej atrakcji- wodospadów Drimonas niedaleko miasteczka Rovies. Jest tu specjalna ścieżka turystyczna, która prowadzi laskiem, wodospady widać w dole. Jest też małe jeziorko, woda bardzo orzeźwiająca. 

 

 Potem jedziemy jeszcze w góry obejrzeć monastyr Osios Dawid Gerontos. Jest to klasztor prawosławny św. Dawida Gerontosa założony w XVI w. Prawdziwa perełka w środku niczego.



 

Jest już ciemno, kiedy usiłujemy dotrzeć do miejsca noclegu. Dojazd do plaży Kotsikias zajął naszemu ogórkowi około dwóch godzin (szarża po górskich serpentynach po ciemku), w tym zagotowane hamulce i sprzęgło. Po północy dotarliśmy na miejsce. Tam trwała już jedna z najgłośniejszych imprez wyprawy nazwana Mama Mia. Nazwa oczywiście pochodzi od repertuaru, który był maglowany przez dziewczyny.

7.08. wtorek

Plaża, na której stoimy położona jest między skałami, wkoło dużo kamieni, niedaleko od naszego obozu wypływa małe źródełko. Słodka woda jest zawsze na wagę złota, więc taplamy się i polewamy do woli wiadrami i czym tam kto może.



 

Około południa ruszamy dalej na północ do gorących źródeł Loutra Edipsu.

Właściwie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, bo w przewodnikach piszą, że to kurort, więc mogło to być miejsce oblężone przez turystów i w związku z tym mało ciekawe. Okazało się, że jest plaża, na której w niektórych miejscach, spod kamieni wypływa gorąca woda. Wokół widoczne są piękne formacje skalne. Ludzi trochę było, ale jak na kurort to da się przeżyć. Brodzimy po falach w poszukiwaniu gorących źródeł, robimy zdjęcia, między skałami.




 

 Potem jeszcze trochę pozwiedzaliśmy miasteczko, zjedliśmy obiad w serbskiej tawernie i pojechaliśmy szukać noclegu. 

 


Tym razem trafiła się plaża Kanatadikas z płytkim morzem.

 


 Jest to miejsce, gdzie będziemy się już rozjeżdżać, niektórzy jadą dalej na ląd inni zostają. To tu odbyła się tez impreza odwetowa anty Mama Mia w wykonaniu chłopaków, którzy tym razem nie dali spać dziewczynom (i przy okazji całej reszcie) .

8.08 środa

Robimy ostatnie wspólne zdjęcia. 

 

Dzielimy się na kilka grup wyjazdowych, kto musi być wcześniej w domu- wyjeżdża wcześniej. Musimy dojechać do miejscowości Agiakambos, skąd odpływa prom na stały ląd.

 



 Dalej kierujemy się na Litochoro i szukamy plaży na nocleg. Na autostradach kroją strasznie, już zapomnieliśmy, że jazda autostradą może być tak kosztowna. Jedziemy ze dwie godziny w strasznym upale, ale w końcu docieramy do morza, na plażę Karinou niedaleko Katerini, gdzie zatrzymała się reszta naszej grupy.

 


 Jest tu sporo plażowiczów, ale plaża jest duża i można skorzystać z prysznica. Przed samym wjazdem na plażę znajduje się maleńki kościółek Agia Paraskevi Chapel.


9.08 czwartek

O 9.00 wszyscy wyjeżdżają w stronę domu, zostajemy jednym ogórkiem i mamy zamiar zwiedzić Dion. Około 11.00 ruszamy. W Dionie jest Muzeum Archeologiczne, park archeologiczny i galeria prezentująca mozaiki. Spędziliśmy tam prawie 4 godziny, co świadczy  nie tylko o wielkości całego obiektu, ale przede wszystkim o tym, że jest tam co oglądać. Wprawdzie poszczególne obiekty są w różnym stanie i dość oddalone od siebie, ale dzięki romantycznym alejkom i zakątkom tworzy to bardzo interesującą całość. 

 








Przypadkiem dowiedzieliśmy się jeszcze, że w pobliżu, u stóp Olimpu znajduje się wodospad na rzece Elikonas-Bafyras-Ulias. Trzy wodospady tworzą małe jeziorka z krystalicznie czystą wodą. Po całodziennym spacerze w upale można się orzeźwić i zrelaksować zwłaszcza, że nie ma tam nikogo. 

 


Na nocleg wróciliśmy na plażę Karinou.

 10.08 piątek

Rano, tradycyjnie jajecznica. Podczas przygotowywania śniadania okazało się, że skończył się nam gaz w butli, a zatankowanie gazu nie było taką prostą rzeczą. Jeszcze krótki kurs po miasteczku- musimy zakupić towarzystwo dla naszej oliwki, po czym ruszamy już w kierunku granicy z Macedonią. Do Evzoni dojechaliśmy 15.50, a granicę pokonaliśmy 16.25.

Kolejnym miejscem naszego postoju było Jezioro Młodość w Macedonii. Jest ono położone niedaleko miasteczka Weles. Woda w jeziorze bardzo ciepła, ale wieczorna kąpiel nas orzeźwia. Brak gazu daje nam się we znaki. Na dodatek nie zakupiliśmy pieczywa. Moczymy więc suchą pitę w oliwce z ziołami, popychamy jakąś konserwą, a do popicia mamy tylko piwo.



 Zanim się zatrzymaliśmy na nocleg, objechaliśmy jezioro dookoła, jest tu kilka ośrodków. Stoimy niedaleko kompleksu hotelowego Panini.

  11.08. sobota

Rano ruszamy do miasteczka Sopot na zakupy. Po drodze udało nam się zatankować gaz do butli na małej stacji przy wlocie do Weles. Sopot okazał się całkiem sporym miasteczkiem i kiedy zobaczyliśmy logo Kauflandu, szybo skręciliśmy na parking. Niestety nasze wyobrażenie o parkingu przy Kaufladzie znacznie odbiegało od tego, co tam zastaliśmy. Władowaliśmy się w jakąś kichę- wąskie gardło, gdzie bieda była przejechać samochodem osobowym, a co dopiero ogórkiem. Zatarasowaliśmy ruch na parkingu, na szczęście ludzie chętnie nam pomogli i kierowali ogórka do wyjazdu. Jedyny plus tej sytuacji był taki, że zrobiliśmy porządne i tanie zakupy.

Do Skopje dojechaliśmy ok. 15-tej. Parking w środku miasta, blisko centrum, płatny 40 MKD/ za godzinę. Miasto spodobało nam się na tyle, że postanowiliśmy zostać jeszcze jeden dzień. Stare budowle, twierdza, meczety, cerkwie sąsiadują ze współczesnymi, bardzo zaskakującymi architektonicznie  budowlami. Stary bazar Czarsija pełny jest sklepików, warsztatów, restauracji tworzy szczególny orientalny klimat.

 



 W ramach projektu Skopje 2014, zakładającego całkowitą przebudowę miasta powstała nowa część. Szczególnie zaskoczyła nas ilość rzeźb, figur, statuetek, fontann. Można tu znaleźć łuk triumfalny, ogromną fontannę przedstawiająca Aleksandra na koniu, a także mosty ozdobione figurami. Wracamy do ogórka i po krótkim odpoczynku, udajemy się na wieczorny spacer po mieście.

 


 Wszystkie budowle są pięknie podświetlone, mosty wyróżniają się na tle czarnej toni Wardaru. Nie mogliśmy znaleźć miejsca na nocleg na obrzeżach miasta, zdecydowaliśmy się na powrót na nasz parking. Śpimy między blokami, ale jest też trawniczek. Wyciągnęłam więc namiot i wzięłam prysznic. Podczas kolacji towarzyszyły nam całe tabuny kotów, które schodziły się do pobliskich śmietników.





 

12.08 niedziela

Budzi nas spory ruch jak na niedzielę rano. Okazało się, że niedaleko nas jest ogromne targowisko i zaczynają się zjeżdżać samochody dostawcze z towarem. Parkują gdzie popadnie, nie patrząc, że mogą kogoś zastawić. Szybko więc się zwijamy i jedziemy na parking pod fortecą Kale, który wypatrzyliśmy wczoraj. Jest tu woda, wc, a w dodatku przed wejściem do fortecy stoi ochroniarz. Szkoda, że nie wiedzieliśmy tego wczoraj, bo moglibyśmy przenocować za darmo. Już na spokojnie jemy śniadanie, oczywiście jajecznicę, zaprzyjaźniamy się z ochroniarzem i panem, który handluje wodą i sokami pod fortecą. Pan jest bardzo miły, oklejamy mu auto naszymi naklejkami, a on obiecuje mieć oko na ogórka.

 


 Znowu cały dzień spędzamy, spacerując po Skopje. Odwiedzamy Muzeum Archeologiczne, robimy zdjęcia pod teatrem i na wszystkich mostach po kolei. Na każdym z nich stoją jakieś ważne dla historii Macedonii i świata figury.

 



 Podczas sesji fotograficznej pod bardzo oryginalnym budynkiem poczty, który przypomina trochę łódź podwodną, a trochę statek kosmiczny, dostrzegamy jadące drogą samochody reszty naszej ekipy. Na szczęście zauważyli nas i wkrótce spotkaliśmy się w jednej z knajpek w centrum miasta. Do wieczora spacerujemy po mieście. Dotarliśmy też do meczetu Gazi Isa- bega wzniesionego w1456 roku przez Isa-bega, obok którego znajduje się najstarszy platan w całym mieście. Prawdopodobnie został on posadzony w roku ukończenia budowy meczetu, ma więc ponad 500 lat.

 



 

Kończymy nasze spotkanie ze Skopje i jedziemy szukać noclegu. Śpimy około 30 km od miasta w okolicy Kumanova nad Jeziorem Glazhnja. Musieliśmy pokonać trochę serpentyn, po fatalnej nawierzchni. Wieczorem zrobiło się zimno, Trzeba było wyciągać bluzy i kurtki, a jeszcze rano był upał  ponad 30 ˚C. W tych okolicznościach przyrody obchodzimy urodziny Krzycha.

 13.08. poniedziałek

Budzimy się w prawdziwym gospodarstwie agroturystycznym, wokół nas krowy, psy, konie, koty, zwózka drewna. Jest tak przyjemne, że nie chce nam się jechać dalej. 

 


Ale przed nami ponad 600 km drogi, więc niechętnie zbieramy się i koło 10.00 ruszamy w kierunku Kiskunhalas. Granicę macedońsko- serbską przekraczamy w Kumanowie 11.00-11.40.

13.50- zerwała się linka od gazu w ogórku. Kawałek jedziemy autostradą bez linki (50 km/h) i zjeżdżamy na Leskowiec. Naprawa na poboczu drogi trwa ok. 40 minut (razem z regulacją obrotów).

 

 16.30 następna usterka- wyskoczył króciec od pompy paliwa. Stajemy na stacji i około godziny trwa naprawa.

 Na granicę do Suboticy przyjechaliśmy 22.15. Po 35 minutach  wjechaliśmy na Węgry. W Kiskunhalas meldujemy się przed północą i zaliczamy jeszcze nocną kąpiel w basenie.

 14.08. wtorek

Ostatni dzień naszych wakacji. W nocy obudziła nas burza. Ranek był dość pochmurny, ale potem słoneczko wyszło zza chmur i zrobił się upał. Jeszcze obowiązkowa kąpiel w basenie, zakupy i koło południa ruszamy w kierunku domu.

 


 Tradycyjnie już na Słowacji na obiad zjechaliśmy do restauracji Moto Rest na smażony ser i zupę czosnkową. Podczas obiadu wpadliśmy na szalony pomysł, żeby pojechać jeszcze do ciepłych źródeł w Lucky. Trochę błądziliśmy i w końcu znaleźliśmy Prirodne Kupele. Zaliczyliśmy kąpiel nocną. I w ten sposób przedłużyliśmy sobie wakacje o jeszcze jeden dzień.



 15.08 środa

Rano jeszcze raz wchodzimy do gorącej wody. Jest to dość przyjemne, zwłaszcza, że temperatura powietrza jest znacznie niższa. Robimy zdjęciową dokumentację naszego wypadu do gorących źródeł i powoli zbieramy się do domu. Podczas kąpieli nawiązujemy konwersację ze stałymi bywalcami i przy okazji dowiadujemy się o jeszcze jednym miejscu godnym odwiedzenia z leczniczą wodą Liptowski Jan (studnia).





 

Na parkingu przed Brico, gdzie czekał na nas komitet powitalny, byliśmy 13.40. Ostatnie wspólne zdjęcie i … koniec tegorocznej wspaniałej wyprawy.

 Stan licznika w ogórku 174013. Przejechaliśmy więc 5195 km. 

 

autor: Rena Wan